piątek, 21 września 2012

Dziedzictwo Pani Cogito

Gdańskie Srebrzysko, kwadrans po trzeciej w nocy. Przy grobie Anny Walentynowicz powinna już trwać ekshumacja. Stoimy pod bramą cmentarza, wspólnie odmawiając różaniec.
 
 

Za nami młoda reporterka odważnie dzierży mikrofon z logo TVN 24. Trochę mi jej żal, bo na medialny szlagier nie ma co liczyć. Nikt nie rzuci się z pięściami na żołnierzy w czerwonych beretach, którzy zagradzają przejście. Wystarczy nam prosta modlitwa za poległych w Smoleńsku, a później czuwanie do bladego świtu, bo – jak się wkrótce okaże – nie można rozpocząć ekshumacji bez inspektora sanepidu.

Ktoś z goryczą zauważa, że coraz częściej spotykamy się w katakumbach jak pierwsi chrześcijanie. Widocznie taki polski los. Choćbyś kierował się tylko dumą narodową, prędzej czy później odnajdziesz się razem z innymi w ciemności, którą rozjaśnia (ale nie całkiem) światło Chrystusa. Hiobowe cierpienia, Jonaszowa misja, Jakubowe zmagania. Bez wiary w Boga historia Anny Solidarność, czytaj: historia Polski, nie miałaby sensu. Jednak wiara zawsze potrzebuje prawdy, nawet tej najtrudniejszej. Świadomość własnego losu rodzi wolność, pozwala odczytywać święte znaki i umożliwia dialog z Bogiem. Ludzie, którzy nie chcą znać prawdy, stają się stadem owiec prowadzonych na rzeź. Przez kogo? Na pewno nie przez Boga, który z każdym człowiekiem, z każdą rodziną i z każdym narodem pragnie budować intymną relację.

A państwo? Czy nie ma obowiązku dociekać prawdy o narodowej tragedii? Stercząc przy bramie cmentarza, myślę o smoleńskich trumnach, które wróciły do Polski zalutowane. Jak to się stało, że nie tylko ekipa rządząca, ale i większość Polaków przeszła nad tym faktem do porządku dziennego? Jak głęboko musi sięgać postsowiecka mentalność, nakazująca  z czcią pochylić głowy wobec bezosobowej machiny historii? Wot, stało się. Po co jątrzyć? Życia to im nie przywróci. W putinowskiej Rosji byłby to argument zamykający dyskusję. Na szczęście tu jest Polska. Nie da się wiecznie ukrywać byków w rosyjskich protokołach sekcji zwłok. Prawda będzie odkrywana stopniowo, kawałek po kawałku, aż wreszcie wyjdzie na jaw. Tylko kto odpowie za dodatkową traumę, jaką przeżywają rodziny zmuszone do żądania ekshumacji swoich bliskich?

Srebrzysko to dziwne miejsce. Na stosunkowo niewielkiej powierzchni sąsiadują ze sobą cmentarz miejski, krematorium, szpital psychiatryczny i zakład wywozu śmieci. Kto jest tu pierwszy raz, z pewnością nie czuje się komfortowo. Może tylko nazwa dzielnicy kojarzy mu się mniej posępnie. Do momentu, gdy uświadamia sobie, że wywodzi się ona od ulicy Srebrniki. Owszem, chodzi o walutę zdrajców.

Jeśli ktoś ma wątpliwości co do natury III RP, niech przyjrzy się biografiom tych, których państwo polskie zdradziło i zepchnęło na margines: Zbigniew Herbert, Andrzej Gwiazda, Krzysztof Wyszkowski, autorzy z kręgu „Arcanów”... I ta, w której losach umiłowanie prawdy skrystalizowało się w sposób najczystszy: Anna Walentynowicz, autentyczna Pani Cogito. Choćby spadkobiercy Okrągłego Stołu zatrudnili najlepszych speców od pijaru, nie uda im się zmyć tego znamienia, jakim jest historyczny konflikt z panteonem sprawiedliwych.

Dnia 8 kwietnia 2011 r. byłem świadkiem odsłonięcia tablicy pamiątkowej na budynku, w którym mieszkała Pani Ania. Bóg chciał, że tego samego dnia w kościołach czytano fragment z Księgi Mądrości: „Zróbmy zasadzkę na sprawiedliwego, bo nam niewygodny: sprzeciwia się naszym sprawom, zarzuca nam łamanie prawa, wypomina nam błędy naszych obyczajów. Chełpi się, że zna Boga, zwie siebie dzieckiem Pańskim. Jest potępieniem naszych zamysłów, sam widok jego jest dla nas przykry, bo życie jego niepodobne do innych i drogi jego odmienne. Uznał nas za coś fałszywego i stroni od dróg naszych jak od nieczystości”.

Anny Walentynowicz nie poznałem osobiście. Mimo to po 10 kwietnia 2010 r. stałem się kustoszem jej pamięci. Jej grób na Srebrzysku odwiedzałem częściej niż mogiłę własnego ojca, prowadziłem tam rodzinę i przyjaciół. Ekshumacja wpisuje się w ciąg bolesnych wydarzeń, których Pani Cogito doświadczała za życia. O świcie pod bramą cmentarza chyba wszyscy mieliśmy to samo odczucie: wreszcie uczestniczymy w jej losie. Solidarnie. Zdeterminowani, by pójść jej śladem. Do ciemnego kresu.