Gdańskie Srebrzysko, kwadrans po
trzeciej w nocy. Przy grobie Anny Walentynowicz powinna już trwać ekshumacja.
Stoimy pod bramą cmentarza, wspólnie odmawiając różaniec.
Za nami młoda reporterka odważnie dzierży mikrofon z logo TVN 24. Trochę mi jej żal, bo na medialny szlagier nie ma co liczyć. Nikt nie rzuci się z pięściami na żołnierzy w czerwonych beretach, którzy zagradzają przejście. Wystarczy nam prosta modlitwa za poległych w Smoleńsku, a później czuwanie do bladego świtu, bo – jak się wkrótce okaże – nie można rozpocząć ekshumacji bez inspektora sanepidu.
Ktoś z goryczą zauważa, że coraz
częściej spotykamy się w katakumbach jak pierwsi chrześcijanie. Widocznie taki
polski los. Choćbyś kierował się tylko dumą narodową, prędzej czy później odnajdziesz
się razem z innymi w ciemności, którą rozjaśnia (ale nie całkiem) światło Chrystusa.
Hiobowe cierpienia, Jonaszowa misja, Jakubowe zmagania. Bez wiary w Boga historia
Anny Solidarność, czytaj: historia Polski, nie miałaby sensu. Jednak wiara
zawsze potrzebuje prawdy, nawet tej najtrudniejszej. Świadomość własnego losu
rodzi wolność, pozwala odczytywać święte znaki i umożliwia dialog z Bogiem.
Ludzie, którzy nie chcą znać prawdy, stają się stadem owiec prowadzonych na
rzeź. Przez kogo? Na pewno nie przez Boga, który z każdym człowiekiem, z każdą
rodziną i z każdym narodem pragnie budować intymną relację.
A państwo? Czy nie ma obowiązku
dociekać prawdy o narodowej tragedii? Stercząc przy bramie cmentarza, myślę o
smoleńskich trumnach, które wróciły do Polski zalutowane. Jak to się stało, że
nie tylko ekipa rządząca, ale i większość Polaków przeszła nad tym faktem do
porządku dziennego? Jak głęboko musi sięgać postsowiecka mentalność,
nakazująca z czcią pochylić głowy wobec bezosobowej
machiny historii? Wot, stało się. Po co jątrzyć? Życia to im nie przywróci. W
putinowskiej Rosji byłby to argument zamykający dyskusję. Na szczęście tu jest
Polska. Nie da się wiecznie ukrywać byków w rosyjskich protokołach sekcji
zwłok. Prawda będzie odkrywana stopniowo, kawałek po kawałku, aż wreszcie
wyjdzie na jaw. Tylko kto odpowie za dodatkową traumę, jaką przeżywają rodziny
zmuszone do żądania ekshumacji swoich bliskich?
Srebrzysko to dziwne miejsce. Na
stosunkowo niewielkiej powierzchni sąsiadują ze sobą cmentarz miejski,
krematorium, szpital psychiatryczny i zakład wywozu śmieci. Kto jest tu
pierwszy raz, z pewnością nie czuje się komfortowo. Może tylko nazwa dzielnicy
kojarzy mu się mniej posępnie. Do momentu, gdy uświadamia sobie, że wywodzi się
ona od ulicy Srebrniki. Owszem, chodzi o walutę zdrajców.
Jeśli ktoś ma wątpliwości co do
natury III RP, niech przyjrzy się biografiom tych, których państwo polskie
zdradziło i zepchnęło na margines: Zbigniew Herbert, Andrzej Gwiazda, Krzysztof
Wyszkowski, autorzy z kręgu „Arcanów”... I ta, w której losach umiłowanie
prawdy skrystalizowało się w sposób najczystszy: Anna Walentynowicz,
autentyczna Pani Cogito. Choćby spadkobiercy Okrągłego Stołu zatrudnili
najlepszych speców od pijaru, nie uda im się zmyć tego znamienia, jakim jest
historyczny konflikt z panteonem sprawiedliwych.
Dnia 8 kwietnia 2011 r. byłem
świadkiem odsłonięcia tablicy pamiątkowej na budynku, w którym mieszkała Pani
Ania. Bóg chciał, że tego samego dnia w kościołach czytano fragment z Księgi
Mądrości: „Zróbmy zasadzkę na sprawiedliwego, bo nam niewygodny: sprzeciwia się
naszym sprawom, zarzuca nam łamanie prawa, wypomina nam błędy naszych
obyczajów. Chełpi się, że zna Boga, zwie siebie dzieckiem Pańskim. Jest
potępieniem naszych zamysłów, sam widok jego jest dla nas przykry, bo życie
jego niepodobne do innych i drogi jego odmienne. Uznał nas za coś fałszywego i
stroni od dróg naszych jak od nieczystości”.
Anny Walentynowicz nie poznałem
osobiście. Mimo to po 10 kwietnia 2010 r. stałem się kustoszem jej pamięci. Jej
grób na Srebrzysku odwiedzałem częściej niż mogiłę własnego ojca, prowadziłem tam
rodzinę i przyjaciół. Ekshumacja wpisuje się w ciąg bolesnych wydarzeń, których
Pani Cogito doświadczała za życia. O świcie pod bramą cmentarza chyba wszyscy
mieliśmy to samo odczucie: wreszcie uczestniczymy w jej losie. Solidarnie. Zdeterminowani,
by pójść jej śladem. Do ciemnego kresu.